Rano z zapachem kawy. I ciastkami z Lukullusa. Tyle o nich się naczytałam, że spodziewałam się spazmów rozkoszy kulinarnej. Jedliśmy i tak popatrywaliśmy z L. na siebie, że owszem są smaczne ale... szału nie ma. I jeszcze te ceny.
Pojechaliśmy z G. na sanki. W Wielkopolskim Parku Narodowym mnóstwo śniegu, Warta zamarznięta. Przeszliśmy prawie pięć kilometrów, nawet nie wiem, kiedy. I nie zmarzłam wcale! Jednak moje ecco buty z baranim kożuchem dają radę mrozom.
W domu zrobiłam zupę cebulową, zapiekaną z grzankami i serem gruyere. Podobno lepsza niż ta w "Portowej", no nie wiem. Dla mnie cebulowa to po prostu ugotowana wuchta cebuli i nawet pół butelki białego wina nie wpływa na atrakcyjność.
A wszystkie te przyjemności właściwie bledną przy tym porannym widoku z okna: świata pod śniegiem. Niezmiennie mnie cieszy, zachwyca i wzrusza.
Jeszcze nie jadłam zupy cebulowej, która równałaby się mojemu wyobrażeniu na ten temat... Te które robiłam kilkukrotnie zawsze były za kwaśne i za ciężkie.
OdpowiedzUsuńTo do nas chyba ten śnieg dopiero zmierza, bi jest cieniutka, może centymetrowa warstwa.