26/03 - prawie cały dzień spędzony w kuchni. Usłyszałam w Trójce rozmowę
z jakimś księdzem, może nawet biskupem. Powiedział coś takiego:
a ci, którzy pójdą tylko z koszyczkiem... no to potem będą jedli.
I tak mam cały dzień w uszach te słowa, bo jakoś daleko mi do
tej kościelnej wspólnoty. Ale koszyczek mam wyświęcony :)
Tuż przed północą zjadłam kawałem mazurka z kajmakiem, który
upiekł syn nr1 i mi się ogląd sytuacji poprawił :))
A ja mam tak, że od kiedy przestałam religijnie przeżywać te święta to... nagle zobaczyłam, że one są dobre, jasne, wesołe. Serio - te wielkopostne klimaty, droga krzyżowa, rozpamiętywanie męki pańskiej, grób 0 bardzo na mnie działały przygnębiająco. Teraz to dla mnie święto wiosny, święto budzącego się życia. I pamiątka urodzin G., bo przecież w święta wielkanocne wróciłam z nim ze szpitala do domu. Tak mi się to w głowie dobrze, radośnie łączy.
OdpowiedzUsuńWe mnie jest ciekawość zobaczenia z bliska czy może nawet przeżycia tych Świąt, ponieważ u nas nigdy one nie były religijne w dosłownym tego słowa znaczeniu, stąd takie odczucia. Ale jednocześnie ta potrzeba nie jest na tyle silna, by się przełamać i uczestniczyć.
OdpowiedzUsuń