wtorek, 4 października 2016

276/366

W niedzielę postanowiliśmy pojechać na spacer (i obiad) za miasto. Było ciepło i słonecznie, na polach żółcił się rzepak, zieleniły jakieś młodziutkie zboża, a ja zastanawiałam się, czy może przeniosłam się w czasie i to maj? Bo nic, absolutnie żadnych oznak jesiennej aury, cudownie było tak jechać między polami, obok jezior, mrużąc oczy przed słońcem.
Na obiad pojechaliśmy do restaruracji (50 km od Poznania), w której zawsze jemy jadąc w przeróżne podróże na południe. I zdziwienie bo około 15 nie było miejsc. A już z pewnością nie było szans, aby wejść z Zaspą. Za radą kelnerki poszliśmy na spacer a po powrocie znalazł się wolny stolik i dla nas, i miejsce pod krzesłem dla psa. G. zjadł tak wielki obiad, że chyba na cały tydzień wystarczy. 

W domu postanowiłam przeszukać szafę i znaleźć coś czarnego do włożenia na poniedziałek. Okazało się, że nawet tak zagorzały wróg czarnych ubrań posiada czarne spodnie i koszulę.

2 komentarze:

  1. Ładna jest jak na razie tegoroczna jesień, choć może to jeszcze koniec lata. Gdy świeci słońce liście na drzewach wyglądają przepięknie, coraz więcej jest przebarwionych. Mnie też w niedzielę ten spacer z D. ucieszył w dużej mierze za sprawą pogody.

    OdpowiedzUsuń
  2. ech. no u nas już zimno, wietrznie i pada. w dodatku pan serwisant od pieca (w pracy) stwierdził, że drzwiczki się rozszczelniły, zabrał do naprawy. okazało się, że musi zamówić nowe i będą... tadam! w czwartek w przyszłym tygodniu! a tu maks 10 stopni!

    OdpowiedzUsuń