poniedziałek, 17 października 2016

288/366

Och, odebrałam nareszcie moje stare okulary. Te pierwsze markowe, kupione lata temu, do których wprawiłam nowe (podobno bardziej odporne na zarysowania) szkła. To zadziwiające, bo przecież mam bardziej modne, nowe, nieopatrzone. A kiedy włożyłam te dopiero poczułam, że moja twarz jest moja. To taka okularowa miłość na całe życie. Co ja zrobię, kiedy oprawki będą kompletnie zniszczone?

[i do wieczora zastanawiałam się, w czym właściwie tkwi fenomen?
kiedy przymierzasz oprawki to stajesz przed lustrem nago. z nagą twarzą. tak, wiem że ona i bez oprawek jest naga. ale w chwili przymierzania ta nagość jest wystawiona na ocenę, poddana konfrontacji. nagle musisz znaleźć w niej to, co ładne, ale i to co zaburza harmonię. w pewien sposób to nawet bolesne, kiedy decydujesz co podkreślić, co ukryć, kiedy ten ogólnie akceptowalny całokształt rozbiera się na części pierwsze. te oprawki miałam długo, przylgnęły do mnie. stały się oczywistą częścią mojej twarz. tę twarz polubiłam, ta mi się podoba. w innych oprawach jest... inna. może ładniejsza, może bardziej wyrazista. ale to w tych jest "wygodna" kiedy patrzę w lustro.]  

2 komentarze:

  1. Uśmiechnęłam się po przeczytaniu tej notatki. Taka czuła analiza :* Nie mam tego doświadczenia, bardzo się przed okularami bronię. Zdaje się, że jest we mnie przekonanie, że okulary - w moim przypadku - przypieczętują nieodwracalnie stan "starość" :/

    OdpowiedzUsuń
  2. ja noszę od dziecka. nie że jakoś lubię ale bez nich nie funkcjonuje a w soczewkach od pewnego czasu odczuwam spory dyskomfort. ale fakt, ze nieuniknione będą dla mnie okulary do czytania też mnie lekko dołuje:/

    OdpowiedzUsuń