Pisałam już, że uwielbiam te domowe dni? Nawet te wypełnione praniem, sprzątaniem i pieczeniem. Bez pośpiechu rozprawiłam się z obowiązkami, wygrzałam się na tarasie, odebrałam G. ze szkoły i spakowałam walizki na wyjazd. I upiekłam drożdżowy placek. Nie mogłam odmówić sobie przyjemności spróbowania jeszcze ciepłego, pachnącego masłem i rabarbarem:)
I pomimo, że wieczorem naprawdę czułam fizyczne zmęczenie to... jakoś odpoczęłam.
I pomimo, że wieczorem naprawdę czułam fizyczne zmęczenie to... jakoś odpoczęłam.
Też zaczęłam takie dni lubić :) Może to z wiekiem przychodzi ? :P
OdpowiedzUsuńZapewne też. Ale u mnie każdy dzień wolności od pracy, której ne lubię, jest na wagę zachwytu. A już na pewno po tak koszmarnym tygodniu, jak ten poprzedni.
OdpowiedzUsuń