poniedziałek, 30 maja 2016

148/366

Szpital. Dla mnie zawsze i pewnie już na zawsze to słowo budzi grozę. Rano nic nie zjadłam, wypiłam dwie kawy i przyjęłam tabletkę na uspokojenie. Na miejscu byliśmy punktualnie. Pielęgnowałam w sobie przekonanie, że skoro każą być o 6:45 na oddziale to za chwilę G. pojedzie na operację. No nie. Pojechał około 13. Strasznie długie były te godziny. Strasznie długi dzień. Ale syn był bardzo, bardzo dzielny. 
Kiedy wieczorem wróciłam do domu, kiedy zaparzyłam kawę, odetchnęłam i poczułam ogromną ulgę. I z przyjemnością położyłam się do własnego łóżka, chociaż budziłam się co chwilę.

3 komentarze:

  1. Nooo chyba, że staniesz się małą hipochondryczką i wtedy może Ci się zmieni z tym szpitalem :))
    O, ja też byłam przekonana, że skoro przyszłam na oddział przed ósmą to przyjmą mnie w miarę sprawnie. Nie spodziewałam się rzutu 4 ciężanych, w tym jednej, która zaczęła rodzić, a jak się okazało wszystkie były przyjęte poza kolejnością. Ale rzucałam się wewnętrznie na tę jawną niesprawiedliwość i brak poszanowania dla mojego czasu. Potem się pogodziłam, bo TO idzie swoim trybem, dla siebie właściwym czasem...

    OdpowiedzUsuń
  2. nie. nie stanę się. szpital napawa mnie grozą. na oddziale było dziecko z mamą. dziecko, które leży tam (po upadku) od siedmiu (!!!) tygodni. i poleży jeszcze trochę. jestem pełna podziwu dla tej rodziny, jak zorganizowali opiekę nad dzieckiem, jak się zmieniają. mam wrażenie, że ja bym oszalała! ale może w praktyce i ten egzamin bym zdała gdyby był taki przymus?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pewna, że zdałabyś :) życie się przeorganizowuje, inaczej ludzie zaczynają funkcjonować, niż taki "epizodyczny" pobyt.

    OdpowiedzUsuń