Wyszłam z pracy jak na skrzydłach. Zdjęłam marynarkę, związałam włosy, żeby słońce grzało w kark. I wracałam niemal upojona perspektywą popołudnia i dwóch dni wolnych od pracy, od myślenia o pracy. Po prostu wolnych... Szybko zrobiłam zakupy, zaplanowałam co i kiedy ugotować. I położyłam się z myślą, że pośpię godzinę a później wstanę i zamarynuję mięso, upiekę sernik i kruche ciastka na rowerową wyprawę chłopaków. I tak spałam do rana...
Mnie podobne uczucie czasem dopada w czwartek, czyli w taki mały piątek :) Fajny jest ten czas, gdy w perspektywie dni swobody, a wręcz wolności, nawet jeśli lubi się swoją pracę. Coraz bardziej to czuję.
OdpowiedzUsuń