Nie było konwalii, nie było Milki. I chyba zabrakło trochę magii. Jednak są takie wiadomości, które zwalają z nóg i gwarantują nieprzytomność umysły i niezborność emocjonalną.
A kiedy wróciłam do domu wyciągnęłam bujany fotel na trawnik. Ustawiłam w cieniu, zwinęłam się i włączyłam audiobooka. Wiał lekki wiatr, który strącał kwiatowe płatki z drzew. Obok spała Zaspa, pachniało suszące się pranie. I w tej domowej, ciepłej, słonecznej chwili była magia. Spokój, spokój, spokój... to chyba mój narkotyk. Czy to nie zaskakujące?
Ale były prawdzie emocje.
OdpowiedzUsuńTak myślę, że obie te sytuacje tworzą całość. Najpierw miałam wrażenie, że w tym domowym zaciszu jest mnóstwo światła. Że to sedno, to mam pewność (obserwatora). Jednak pełnię tworzy całokształt.
jakoś... umykam od myślenie o tym dniu. i wiesz... kiedy wczoraj pisałam notkę, to właściwie poza tym bujaniem na fotelu nie pamiętałam reszty! myślę, że coś mignęło i - zadziwiające - nie analizuję tego, nie przywiązują wielkiej wagi. ale niewykluczone, że to uniki aby nie poczuć rozczarowania. a to już trochę smutne:(
OdpowiedzUsuńWiesz, tak myślę o swoim pobycie w szpitalu, przeżywam jeszcze różne sytuacje, te najbardziej emocjonalne, toczę wewnętrzne rozmowy, z których tym razem wychodzę z tarczą, i od nowa... Ale też próbuję to puścić, uznać, że tak jak było, było najlepiej...Czy myślisz, że to (ewentualne) rozczarowanie można wepchnąć do małej, ślicznej torebeczki i kopnąć je z całej siły lub podpiąć do balona wypełnionego helem i puścić w siną dal ?
OdpowiedzUsuń