wtorek, 16 sierpnia 2016

227/366

Miałam robić nic. Słuchać książek, może czytać. Ale umówiliśmy się na piknik z rodzicami W. Więc do pikniku należało się przygotować. Najpierw zakupy, później gotowanie. Uparłam się na pieczone pierogi. A ponieważ mam wyjątkową awersję do wałkowania i wykrawania ciasta półkruchego to wynalazłam przepis na ciasto bazujący na pure z gotowanych ziemniaków. Czyli jakby knedle, tylko pieczone. Zrobiłam dwa rodzaje farszu: szpinak z fetą i farsz jak  na pierogi ruskie. I zmierzyłam się z ciastem ziemniaczanym. Powiem tylko, że to był bardzo, BARDZO zły pomysł. Przetrwałam, bo chłopaki zeszli mi z oczu a operacji pierogowej towarzyszyły dwa kieliszki wina. Nigdy, nigdy więcej. Efekt mizerny, ciasto gumowate. 

I kiedy wieczorem, nareszcie, usiadłam z filiżanką kawy, przykryłam się pledem a na kolanach miałam łeb Zaspy do głaskania poczułam pełnię szczęścia.

2 komentarze:

  1. Jak przeczytałam o ziemniaczanym pure, to poczułam, że to nie dla mnie i kierunek myślenia miałam taki, jak się u Ciebie zrealizował. Ale zakładałaś, że wyjdzie coś innego ? Jestem ciekawa jak sobie wybraziłaś

    OdpowiedzUsuń
  2. wyobraziłam sobie tak, jak zachwalała autorka przepisu;)
    i nawet smak/struktura nie były tak złe, jak praca z tym wynalazkiem. kleiło się, ciągnęło. podsypywałam mąką w takiej ilości, że nabrałam podejrzeń iż właśnie produkuję kit okienny. nadal kleiło się do wałka, po wykrojeniu pierogów okazało się, że krążki się skurczyły (a zamykałam je takim ustrojstwem do pierogów) i są za małe więc każdy krążek musiałam osobno wałkować. wybitnie niewdzięczne ciasto. aż zatęskniłam za maślanym, zwartym kruchym ciastem:)

    OdpowiedzUsuń