wtorek, 30 sierpnia 2016

240/366

Dni wyjazdowe zawsze są dla mnie trudne i niewdzięczne. Bo to niby jeszcze dzień urlopu, ale już nie tam, a jeszcze tak bardzo nie tu. Skoro nie musieliśmy się spieszyć to spakowałam nas i postanowiliśmy pojechać zobaczyć jezioro Bukowo, która ma bardzo interesującą historię (i jest połączone kanałem z Bałtykiem). Za Dąbkami zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby przepuścić jadący z przeciwnej strony samochód. A skoro już stanęliśmy w zatoczce to postanowiliśmy sprawdzić, czy za tym wzgórzem naprawdę jest morze? I było:






Puste plaże, wiejący wiatr, fale. Miękki, rozgrzany piasek. I słońce. I absolutny brak ludzi. Zaniemówiłam z zachwytu. Absolutnie nie spodziewałam się takiego widoku w Polsce, w sierpniu, w upalny dzień. I poczułam się tak po prostu szczęśliwa...

Pojechaliśmy kawałek dalej do maleńkiej miejscowości Dąbkowice. Z sieci wiedziałam, że na miejscu są dwa ośrodki domków letniskowych. No i są, takie zapuszczone trochę, zapewne pamiętają siermiężne lata. W jednym z ośrodków był barek z gastronomią. Zamówiliśmy ryby i... zaskoczyło nas, jak pyszne są, jak szybko podane i jak niski zapłaciliśmy rachunek:) Zapytaliśmy o wolne miejsca w ośrodku. Pani stwierdziła, że to już wszystko zarezerwowane na przyszły rok, i za dwa lata też. A właściwie to tu zawsze ci sami ludzie przyjeżdżają, od lat ten sam zestaw. Mój umysł już wykoncypował, że no trudno - trzeba będzie zaczaić się na kogoś w ciemnym zaułku i przy użyciu niebezpiecznego narzędzia przejąć "przydział dożywotni" na domek. Bo tak bezczynnie czekać aż ktoś umrze i tym sposobem domek zwolni?;)
Pani skierowała nas na plażę. A tam:





Wejście na plażę dokładnie takie, jak zapamiętałam z dzieciństwa. I cała plaża taka - odrealniona, pusta. W tym natłoku zdjęć plaż zagraconych parawanami, gdzie przy wejściu niemal trzeba przepychać się między straganami - ta plaża była po prostu jak z marzeń, jak z filmu, jak ze snu.
Więc pognałam do auta, wydobyłam strój i ręczniki. I poszliśmy skakać na fale:)





O 17 zebraliśmy się w drogę. W kiosku z badziewiem (w Dąbkach) syn kupił mi - na pamiątkę - magnes na lodówkę. Nie jest aż tak szpetny, jak te pamiątki, które ja przywoziłam ze swoich dziecięcych wakacji;) Byłam tak szczęśliwa, tak ukołysana tym nadmorskim błogostanem, że kiedy z płyty podróżnej rozległy się dźwięki "Nie opuszczaj mnie" w wykonaniu Bajora nie tylko nie ominęłam piosenki, ale posłuchałam raz, drugi i trzeci. Po czym popłakałam się z zachwytu. Tak, piękno słów, doskonałość wykonania można docenić właśnie wtedy kiedy człowieka przepełnia poczucie, że oto właśnie zdarza się jeden z piękniejszych dni w życiu.

1 komentarz:

  1. A podobno już nie ma dzikich plaż :) chociaż ta nie do końca dzika, tylko znakomicie wyludniona :)
    Śmiałam się do łez, na to Nosbowskie w klimacie oczekiwanie na wolne miejsce :D :D :D
    "Nie opuszczaj mnie" kocham... i cieszę się, że jednak trafił się odpowiedni moment dla tej piosenki i tego wykonania :*

    OdpowiedzUsuń