30/08 - to zdaje się można nazwać szczęściem, że mijając stającą
na światłach awaryjnych ciężarówkę i zaczepiając o jej naczepę
lusterkiem straciłam tylko szkło, a obudowa została... Ale jakoś
mnie to osłabiło, poczułam się bezradna, przybita, przygnieciona
całym swoim światem, kolejną sprawą wskakującą na moje barki,
wynikającą wyłącznie z nieuwagi. I samotna... Trochę rozproszył
ten stan rozmachany radośnie ogon Soni czy późnym wieczorem
przyniesione przez syna nr2 pączki z Tesco.
w pierwszym odruchu chciałam napisać, że nie ma sensu przejmować się takimi drobiazgami. ale w sumie każdy to wie a jednak się przejmuje. dobrze, że jest psi ogon. mnie taż ta psia radość tak rozczula, wzrusza, cieszy:)
OdpowiedzUsuńNiby drobiazg, ale 80 zł czyli bilet w tę i z powrotem do Poznania PolskimBusem :) Poza tym jazda przez 2 dni bez lusterka, przy odruchach zerkania w owe jest strasznie stresująca. Jeszcze dziś wizyta w sklepie motoryzacyjnym z nadzieją, że lusterko będzie ok... Niemniej, fakt, że z tego złego co się musiało wydarzyć, wydarzyło się najmniej.
OdpowiedzUsuńwiem i rozumiem. ale w sumie nie ma chyba większych szans, żeby takich "darów" losu uniknąć. i też mnie to dołuje, że nagle wali się w ogrodzie drzewo, że zepsuł się junkers, itp. Że znów coś wymaga zaangażowania, środków. Zajmowania się czymś trochę wbrew sobie.
OdpowiedzUsuńDokładnie :*
OdpowiedzUsuń