środa, 31 sierpnia 2016

243.2016

30/08 - to zdaje się można nazwać szczęściem, że mijając stającą
           na światłach awaryjnych ciężarówkę i zaczepiając o jej naczepę
           lusterkiem straciłam tylko szkło, a obudowa została... Ale jakoś
           mnie to osłabiło, poczułam się bezradna, przybita, przygnieciona
           całym swoim światem, kolejną sprawą wskakującą na moje barki,
           wynikającą wyłącznie z nieuwagi. I samotna... Trochę rozproszył
           ten stan rozmachany radośnie ogon Soni czy późnym wieczorem
           przyniesione przez syna nr2 pączki z Tesco.

4 komentarze:

  1. w pierwszym odruchu chciałam napisać, że nie ma sensu przejmować się takimi drobiazgami. ale w sumie każdy to wie a jednak się przejmuje. dobrze, że jest psi ogon. mnie taż ta psia radość tak rozczula, wzrusza, cieszy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niby drobiazg, ale 80 zł czyli bilet w tę i z powrotem do Poznania PolskimBusem :) Poza tym jazda przez 2 dni bez lusterka, przy odruchach zerkania w owe jest strasznie stresująca. Jeszcze dziś wizyta w sklepie motoryzacyjnym z nadzieją, że lusterko będzie ok... Niemniej, fakt, że z tego złego co się musiało wydarzyć, wydarzyło się najmniej.

    OdpowiedzUsuń
  3. wiem i rozumiem. ale w sumie nie ma chyba większych szans, żeby takich "darów" losu uniknąć. i też mnie to dołuje, że nagle wali się w ogrodzie drzewo, że zepsuł się junkers, itp. Że znów coś wymaga zaangażowania, środków. Zajmowania się czymś trochę wbrew sobie.

    OdpowiedzUsuń