wtorek, 27 grudnia 2016

361/366

Obudziłam sie z ciężka głowa, katarem i bolącym gardłem. Przez całe przedpołudnie słuchaliśmy Trójki, nawet na chwile nie włączyliśmy telewizora. Pózniej pojechaliśmy do mamy na obiad. Pierwotny plan był taki, ze pójdziemy z Zaspą pieszo ale wichura, deszcz... U mamy graliśmy w Monopoly Junior (zbankrutowałam!), a wracając zrobiliśmy rundkę przez miasto. Jednak lubię te puste ulice, rozświetlone lampkami. 
W domu obejrzeliśmy kolejna z wyszukanych przeze mnie na Netflixie komedii: "Jak zostać Katalonką". Miłe, śmieszne chociaż dość hermetyczne - czasem łapałam sie, ze nie mam rozeznania w tych hiszpańsko-katalońsko-baskijskich animozjach. Ale to miła odmiana po wszystkich sterowanych przez tv Kevinach:)

2 komentarze:

  1. Popatrz, mimo, że oboje jesteście jedynakami, to odnajdujecie się w planszówkach... a dla mnie to była droga przez mękę. Zresztą instynkt macierzyński mam mocno stępiony. W pt u B. i L. spotkałam ich 1,5 roczną wnuczkę. Urocza, naprawdę, ale wizja ciągłej opieki i obserwacji takiego małego dziecka jest wykańczająca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, ja planszówki od zawsze lubię. wiadomo, że te dziecięce to tak sobie, ale zdarzają się naprawdę fajne i zabawne.
      mnie też ta wizja nie pociąga. w ogóle podziwiam ludzi, którzy mają małe dzieci tak jedno po drugim, np czworo. matko, jak oni to robią że przez te naście lat ciąży/karmienia/służenia nadal żyją?:)

      Usuń