poniedziałek, 26 września 2016

268/366

Wśród banału zakupów, gotowania, pieczenia, prania znalazłam cudowną chwilę na wygrzewanie się na szezlongu. G. pojechał z kolegą do kina, koty zasiedliły kartony, okryłam się kocem, przymknęłam oczy i słuchałam "Wybawiciela". Cudowne, ciepłe popołudnie.
Wieczorem obejrzałam dwa ostatnie odcinki czwartego sezonu "Raya Donovana". Nie lubię, kiedy kończy się ulubiony serial, zawsze czuję taki smutek, że to już, że trzeba się żegnać z bohaterami. Patrzyłam na Abby i Raya, na tę scenę, w której Abby wspina się na palce, aby pocałować męża. Wzrusza mnie ta ich różnica wzrostu, te sceny czułości między wielkim facetem i kruszynką. Chyba czas przypomnieć sobie pierwszy sezon:)

[przeczytałam na forum głosy, że postać Abby jest nudna i niepotrzebna. że snuje się, marudzi, krzyczy i tyle. byłam w szoku bo dla mnie to niesamowita kobieta: silna, konkretna, zraniona. Abby jest cudowna, jest bardzo ważna dla całej rodziny. jak można nie widzieć jej roli w istnieniu Raya?]

2 komentarze:

  1. No więc w kwestii RD nadal się nie przełamałam i nie obejrzałam :)
    Ale w sobotę na koniec "Kocham pana, panie Sułku", zabrzmiało, że to ostatnie spotkanie i jakoś słabo mi się zrobiło, poczułam taki żal, że o mało się nie rozpłakałam. Niby gdzieś z tyłu głowy miałam, że to nie są nowe nagrania, ale wyjątkowo mocno poczułam ten koniec.

    OdpowiedzUsuń
  2. do RD trzeba się przełamywać?:) ja lubię. dawno żaden serial nie zrobił na mnie takiego wrażenia. i przyznaję - dawno żaden aktor nie zrobił na mnie takiego wrażenia. nie wiem, jak to działa bo Liev Schreiber i np. Jon Hamm to zdecydowanie różne typy męskiej urody. a obaj powodują wymięk kolan;)

    OdpowiedzUsuń